Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   72   —

— Nie, tu już na miejscu — rzekł Adryan — juściż to obowiązek z mej strony porobić znajomości.
— Z ładnemi pannami — szepnęła panna Kornelia.
— A podwójny! — skłaniając głowę zawołał Adryan — starożytni składali cześć piękności, jako objawowi bóstwa, a ja jeszcze jestem w tej życia epoce, gdy się karmiemy samemi starożytnemi. Studyuję prawo rzymskie, mam prawo być trochę poganinem.
Adryan przez cały czas obiadu nie zamknął ust i udało mu się nawet poważną ciocię nieraz rozśmieszyć. Rejent zwykle posępny, rozchmurzył się także, panna Kornelia była w zachwycie nad miłym młodzieńcem, pan Teodor czuł, że przy nimby odmłodniał. Jednem słowem, ta iskra wrzucona na zaschły materyał, rozniecała powoli ogień, jakiego dawno w Zamostowie nie było. Cieplej jakoś zrobiło się wszystkim, nowe życie w nich wstępowało. Hrabina słuchała szczebioczącego i kręcącego się młodzieńca, z maciecierzyńską niemal czułością spoglądając na niego.
Tak przeszedł czas do herbaty, gdy Teodor przypomniał, że jechać trzeba. Adryan już pamiętał o tem, by być gotowym, w ganku leżała jego torba, dubeltówka i płaszcz, pożegnali się więc i wsiedli z cygarami do powozu, a Adryan z niego się jeszcze wychyliwszy, rejentowi dał jakieś polecenia na wyjezdnem.
— Z tą moją najukochańszą ciotką — rzekł gdy się oddalili od pałacu — nie będzie innej rady, tylko ją za mąż wydać potrzeba. Szkoda jej, zanudzi się, znajdziemy kogoś stosownego, ja małżeństwo skojarzę i... pobłogosławię. Jest-to wiek, w którym starsi młodszych słuchać powinni, mam obowiązek ratować ciotkę.
Panu Teodorowi podobał się plan ten bardzo, uśmiechał się, nie śmiejąc go widocznie zastosowywać do siebie, ale był tego przekonania, że Adryan sam wpadnie na myśl szczęśliwą. Pochwalał więc bardzo