Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   30   —

— Język miałem za długi! wypaplałem się jak baba. Rozumiem teraz dla czego hrabina tak pobladła.
— A cóżeś jej za wiadomość przywiózł z sobą? — pytała ciekawa.
— Pobóg się przestrzelił.
Można było sądzić że i panna Kornelia miała sympatyą dla pana Krzysztofa, gdyż usłyszawszy tę wiadomość, zakryła sobie oczy i z krzykiem rzuciła się na kanapę.
Posypały się gradem pytania, na które doktor, wzięty na spytki, odpowiadać musiał, niemogąc się spodziewanej kawy doczekać. Naostatek aż się do niej przymówić musiał.
Panna Kornelia kazawszy mu ją podać, przeprosiła i pobiegła do kuzynki. Drzwi sypialnego jej pokoju były na klucz zamknięte; na domaganie się o otwarcie otrzymała tylko uspokajającą odpowiedź i prośbę, ażeby do doktora wracała. Wcale jej to jednak nie uspokoiło.
Schirner też widząc że tu więcej zawadza niż pomaga, wypiwszy kawę, zaleciwszy krople laurowe i wodę pomarańczową, zabrał się i odjechał.
Po wyjeździe jego, panna Kornelia napróżno u progu kuzynki domagała się wpuszczenia; hrabina wymówiła się przed nią bólem głowy i potrzebą odpoczynku. W godzinie obiadowej nie przyszła do stołu.
Kuzynka, która z początku nie bardzo to brała do serca, poszła wreszcie podedrzwi domagać się i zaklinać, aby ją wpuszczono; strach ją jakiś ogarnął. Po długiem parlamentowaniu u progu, hrabina otworzyła.
Z twarzy jej widać było cierpienie, oczy miała zaczerwienione, włos rozpuszczony.
— Może w czem pomódz mogę? — zapytała Kornelia — co ci jest? Każesz może posłać po Schirnera.