Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   26   —

się swym opiekunem, jak niekiedy nawet pozwalało sobie dawać mu rady i rozkazy, których pan Krzysztof uśmiechając się słuchał. Pani Wilczkowa naganiała córce tę poufałość, ale jej poprawić nie mogła; niepokoiła się nawet trochę przywiązaniem, które się objawiało często prawie namiętnie, ale trudno było posądzić kilkunastoletnią dziewczynę o inną miłość dla człowieka tak wiekiem od niej różnego. Ze strony pana, troskliwość o los Dosi była prawdziwie ojcowska... i opiekuńcza.
Postawszy jeszcze u łoża, Paweł i Teodor wyszli po cichu. Deszcz ustał był, niebo nocne wyjaśniało się, wiatr rozpędzał chmur reszty, na wschodzie blade światło zwiastowało ukazanie się księżyca. Oczekując na lekarza, którego można się było spodziewać co chwila, dwaj krewni poczęli się przechadzać po podwórku. Rozmowa była przerywana i smutna.
Świtało już, gdy stary Schirner nadjechał. Ze trzech lekarzy w okolicy, jego jednego znaleziono w domu.
Był to Niemiec osiadły od lat dwudziestu kilku w miasteczku, człowiek dobry, lekarz doświadczony, ale już podstarzały i nie bardzo rad praktyce. Ciężko go było z domu wyciągnąć, gdyż z lenistwa czy z doświadczenia, utrzymywał, iż większa część ludzi choruje na imaginacyą, a leczy się bez potrzeby. Wszystko rad był zostawić naturze, byleby mu pokój dano. Tym razem wypadek dziwny, potrzeba gwałtowna wyciągnęły go z domu bez przymusu wielkiego, nie skarżył się nawet. Teodor wprowadził go kilką słowy przygotowawszy do izby chorego.
Na widok okrągłego, łysego staruszka, niosącego pudełko pod pachą, Dosia, która dotąd klęczała u tapczana, porwała się i uciekła na przeciwek, zasłaniając oczy.
Schirner, poszeptawszy z felczerem na uboczu, przystąpił do chorego. Nie widział go od lat dawnych. Teodor oznajmił o jego przybyciu i o potrzebie