Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   8   —

— Przecież nie cały? — podchwyciła chcąc się wmięszać panna Kornelia.
— Nie znam wyjątków — mówił pustelnik — są może mniej żarliwi handlarze, i nie bardzo zręczni, ale komuż dziś o co innego jak o grosz w jakikolwiek sposób zdobyty i jak najpowszedniejszym sposobem zużywany dla siebie. Za mojej młodości świat był jeszcze chrześciański i rycerski, dziś jest pogański i mieszczański a rzemieślniczy... wszystko się stało rzemiosłem, ja zaś na rzemieślnika nie czułem się stworzony.
— Przecież sztuki kwitną — potrąciła gospodyni.
— O tem ja na pustelni naturalnie nic nie wiem — dodał pan Krzysztof — ale o ile mnie doszły wieści, domyślam się, że sztuka stała się też potroszę rzemiosłem.
Hrabina zamilkła. Pan Krzysztof, chwilę zatrzymawszy się, mówił dalej.
— Godzi się mi przebaczyć te sądy, boć, jak pani powiada, z lasu wychodzę; jestem podobny do Satyra Kochanowskiego.
Panna Kornelia, która o Kochanowskim wiedziała mało, a o Satyrze jego nic wcale, obejrzała się w twarzach obecnych szukając tłómaczenia, o jakim Kochanowskim była mowa, gdyż o żadnym w sąsiedztwie nigdy nie słyszała. Nikt nie podniósł tego wyrażenia, milczeli wszyscy. Pan Teodor już nieco zniecierpliwiony, pochylił się do ucha panny Kornelii.
— Jeśli mi pani co dobrego życzy, proszę, błagam, wyjdźmy na ganek, mam z panią kilka słów do pomówienia.
— Pan, ze mną, w ganku? sam na sam? — Zaczęła się śmiać do rozpuku. — Cóż to może być? Uprzedzam, że jeśli mi się ośmielisz oświadczyć, weźmiesz odkosza.