Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   99   —

Deszcz już wielkiemi kroplami rosił, gdy stanęli przed zamkiem. Z górnego okna widać było ciekawie wyglądającego pana Krzysztofa, który snać poznać nie mogąc, kogo tu burza przyniosła, wychylił głowę, popatrzał długo i okno zamknął z trzaskiem. Po wschodach słychać było zbiegającego co tchu starczyło czujnego stróża, któremu szczekając młody Hermes towarzyszył.
— Mój panie — rzekł Adryan wchodząc do sieni — burza nadchodzi, nie mamy się gdzie schronić, na miłość Bożą, dajcie nam przytułek. Pan mnie zna, powiedz, że ten przyjechał, co u Wilczków stół do śniadania przynosił.
— E! już wiem — odparł stary, ale obejrzał się na chłopaka, który stał zarumieniony i zmięszany nieco.
— A to, to mój dwunastoletni przyjaciel, pan Wacław — dodał Adryan.
— Zacząłem trzynasty — wtrącił żywo, obrażony Wacek.
— Powiedz trzynastoletni — poprawił się Adryan.
Stali w sieniach, na dworze poczynało lać i pioruny biły w drzewa po górach, a nad schodami słynąć było żywa rozmowę pana ze sługą. Zszedł wreszcie stary.
— Pan prosi.
— Chodźmy — rzekł Adryan i szepnął na ucho Wackowi — nie mów swojego nazwiska.
Dzieciak głową dał znak, że rozumie. We drzwiach salki stał pan Krzysztof opierając się na kiju, postrzegłszy Adryana powitał go dosyć wesoło, ale idący za nim chłopak zaniepokoił go widocznie.
— A to kto? — zapytał.
— To, tak sobie, przyjaciel mój, dobre chłopię.
Ta rekomendacya niepodobała się jakoś panu Krzysztofowi, namarszczył brwi, ale do pokoju ich wpuścił; burza się srożyła nad lasem. Gdy chłopak