Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

Ciekawość wiodła ją na powitanie, patrzała w oczy usiłując odgadnąć wrażenia.
— A! zmiłujcież się państwo, cóż się stało? jak tam było? mówcie, goreję ciekawością.
— Niech pani zgadnie — rzekł Adryan.
— Nieprzyjął.
Milczenie... — Nie! a więc, a ja nie umiem rozwiązywać zagadek — poczęła coraz żywiej stara panna — zlitujcież się nademną.
— Nie było go w domu.
— I pani nie widziała nic?
— Owszem, byliśmy na zamku, który się wali, odpoczywaliśmy w lesie, który go otacza i powracamy, pana Teodora zgubiliśmy po drodze.
— Ta zguba to się prędko znajdzie — złośliwie szepnęła panna Kornelia.
Hrabina nie miała ochoty do rozmowy i dała to poznać, poszli więc wszyscy do pałacu. Adryan zaś ulitowawszy się nad starą panną, rozpoczął drobnostkowy, humorystyczny opis podróży, przygody wierzchowych koni i jeźdźców, topografię miejsc wizerunki osób... przeplatając je filozoficznemi uwagami, i tak przywrócił towarzystwu postradaną wesołość.
W parę dni potem, chociaż dzień był gorący i na burzę się zbierało, Adryan na konia wsadziwszy Wacka, jechał z nim na niedaleki od Pobogowszczyzny zamek. Chłopcu ojciec i matka dawali przestrogi po cichu, jak się miał znajdować, lecz w tej chwili podobno więcej myślał o koniu, którego miał dosiąść, niż o stryju, którego miał poznać. Adryan jechał spokojny. Zbierało się na burzę, gdy wjechali w las, i ledwie kłusując, w chwili, gdy już i deszcz padać zaczynał i grzmoty się rozlegały po górach, dobiegli do zamczyska.
— Wyśmienicie — rzekł w duchu młody przewodnik — mamy powód schronienia się do zamku, a juściż najniegościnniejszy z ludzi by nas nie wypędził na słotę.