Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   68   —

Pan Krzysztof westchnął. Wilczek mu tylko zawtórował drugiem westchnieniem.
— To się rozumie — dodał skłopotany nie wiedząc co ma powiedzieć, a chcąc słowo wtrącić.
Wsparty na ręku, stary mówił dalej, jakby sam do siebie:
— Co im z tego przyjdzie, że mnie chcą nieszczęśliwszym uczynić, niż jestem? nie rozumiem. Brat, który mnie długo nie znał, drugi, który mnie lat tyle nie widział. Jam już nie dla nich, oni nie dla mnie! Nie dadzą mi dokołatać spokojnie do końca tego utrapionego życia, wadzi im, żem do nich niepodobny, żem dobił do brzegu, gdy oni jeszcze na falach!
Ramionami poruszył. Wilczek słuchał z uwagą natężoną.
— Pan Paweł, słyszę, odkupił Pobogowszczyznę — odezwał się — piękny majątek.
— Niechże się nim cieszy i trzyma go, nie zazdroszczę mu; życzę wszelkiego dobra byle mi dali spokój — mówił Krzysztof.
— Wielki pan — dodał Wilczek.
— Tak, tak, na świniach się państwa dorobił — pogardliwie wtrącił Krzysztof — a drugi wrócił do domu gdy już mu wszelkie szaleństwa obrzydły. Dobry nawet człek, lecz lekki.
— Jaśnie pan mówi o panu Męczeńskim, pewnie?
— A tak.
— O tem też słyszałem, że po długich latach do Zielniewszczyzny powrócił. Tam dzierżawę trzyma Zamorski, wiem, miał się już niemal za dziedzica, kłopot być musi z niespodzianego przybycia. Dobrze się im działo.
— Znasz dzierżawcę? — spytał jakby tylko dla utrzymania rozmowy Krzysztof.
— A któżby go nie znał? — mówił Wilczek.
— Jakiż to człek?
Wilczek chciał wystąpić z definicyą i zamyślił się nieco.