Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   40   —

— Chciałbym się widzieć z panem!
— Pan się niewiduje z nikim? ba! jak z kim, ze mną się musi zobaczyć!
— A kiedy z nikim się nie widuje.
Ruszenie ramionami odpowiedziało.
— Ciotecznym bratem jestem; powiedz mu, że przybył Teodor Męczyński.
— Komuż ja to mam powiedzieć, kiedy pana nie ma w domu.
— Nie ma w domu? kogóż widziałem w ganku wchodząc? — zapytał pan Teodor.
— Albo ja wiem — mruknął sługa — dosyć, ze pana nie ma, pan na polowaniu.
Na polowaniu? Kiedyż wróci?
— W nocy może, albo jutro, a czasem i tydzień w lesie nocuje, jak od fantazyi, przecież mu to wolno.
Pan Teodor okręcił się nic nie mówiąc.
— Wiem — rzekł kwaśno nieco — iż Krzyś nie lubi ludzi, ale co innego ludzie tam jacyś, a ja... ja się z nim widzieć muszę. Żeby go nie miało być w domu nie wierzę. Idź mu waćpan powiedz, że przyjechał Męczyński, i że się z nim widzieć żąda koniecznie.
Staszuk stał nie ruszając się.
— Nie wiem gdzie pan — rzekł w końcu.
— Dobrze, więc daj mi gdzie spocząć, czekać będę aż powróci.
— Wszystko pozamykane, pan klucze zabiera, tu się nie ma gdzie podziać.
Pan Teodor rozśmiał się i przeszedł po dziedzińcu.
— To zabawne — zawołał — to prawdziwie zabawne! Mówili mi wiele o jego dziwactwach, ale tegom się nie spodziewał. Bardzo oryginalne.
To mówiąc, dobył cygara z kieszeni surduta i bacznie się mu przypatrując, rozpoczął przygotowanie do palenia, jakby już Staszuka nie widział.