Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   17   —

— A! waćpan to nazywasz pracą! — śmiał się gospodarz. — Handel nie jest pracą, jest umalowanem oszukaństwem i lichwą.
— Co za pojęcia!
— Dosyć tego — wtrącił Krzysztof — wam się zdaje przesądem i ciemnotą, że nam prawo broniło mierzyć łokciem i kwartą. To było święte prawo, to było prawo moralne, rycerzowi i człowiekowi poświęcenia, zdobywać grosz w ten sposób nie godziło się, z olbrzyma stawał się karłem, z pana sługą, z czystego brudnym, myśmy rzucali pieniądze dla ciżby, ale się po nie nie schylali, myśmy się umieli obejść bez grosza, bez łoża, bez sukni; chodzić w łachmanach królewskich i być panami w łachmanach. Dla nas wielkość nie zawisła ani w złocie, ani w dostatku; wy tego narzędzia potrzebujecie do podniesienia się, bo o swej sile dźwignąć się nie możecie.
— Deklamacye — rzekł obojętnie Paweł — deklamacye, mam syna dwunastoletniego i córkę dziesięcioletnią.
— I wychowujesz oboje na ludzi praktycznych — syknął Krzysztof — to naturalne, syn niech kiszkami baraniemi handluje, a córkę uczcie, aby w sklepiku zasiadła i umiała doń ściągać ludek Boży. Macie miliony, ale to mało, trzeba więcej, zawsze więcej, więcej coraz, gromadźcie, kapitalizujcie, drzyjcie skóry z biednych ludzi, śmiejcie się z głupich.
Przerwał nagle i zbliżywszy się do stołu, wysunął szufladę, Paweł sądząc, że z niej coś dobędzie, czekał, lecz omylił się; dostał z niej pan Krzysztof nową fajkę, którą sobie nakładać począł, i siadł, aby ją zapalić.
W ciągu tej rozmowy, wieczór nadszedł ciemny, noc prawie, mrok zaległ sklepioną izbę, oświeconą jedną świeczką łojową. Paweł ochłonąwszy i hamując się miał dalszą rozpocząć rozmowę, gdy w progu zjawił się Staszuk.