Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   16   —

— Wiesz, jakeśmy się rozstali — mówił Paweł — ty sobie zostawiłeś tę pustkę z kawałkiem lasu, ja małą sumkę, jaka po opłaceniu długów uratowaną została. Powtarzam ci, gdyby nie twoja dobroduszność i duma, mnie i tobie byłoby po wiosce zostało. Lichwiarze ograbili nas.
— O tem proszę zamilczeć — wtrącił Krzysztof.
— Milczę — mówił Paweł — zgoda. Tyś się zakopał w życiu konteplacyjnem, ja poszedłem świniami handlować. Moją żonę poznałem w małem miasteczku, była córką handlarza jak ja; podobała mi się, ożeniłem.
— Z posagiem — rzekł Krzysztof.
— Posag nie przeszkodził, ale mniej po niej wziąłem, niż sądzisz i nie żeniłem się z nią dla samego posagu, ale żeby pracować we dwoje.
— Ślicznie! wybornie — rozśmiał się Krzysztof — wnuk wojewody, syn kasztelana, człowiek, w którego rodzinie są buławy i laski, wziął prostą dziewczynę, pierwszą z brzega!! Z wodza stałeś się ciurem. Chciałem cię oddać do wojska.
— Wiesz, żem do niego powołania nie miał — mówił Paweł cierpliwie — na męczennika też, jak ty, nie czułem się stworzony. Praca mi się poszczęściła, dorobiłem się znacznego majątku, przyjeżdżam ci oznajmić, żem odkupił Pobogowszczyznę, Zebrzany, Złotowo i Wolę...
Spojrzał nań; Krzysztof się podniósł bledniejąc. Pawłowi uśmiech przebiegł po ustach.
— Tak jest, na świniach dorobiłem się praojcowskiej siedziby; odkupiłem, co ofiarność ich i nieopatrzność strwoniła. Czy i to masz mi za złe?
— Winszuję waćpanu — zimno z ukłonem ceremonialnym, rzekł Krzysztof, są ceny, za które najdroższy skarb za drogi. Bardzo winszuję, trzeba będzie stu lat, aby waćpanu zapomniano, w jaki sposób do tego majątku przyszedłeś!
— W jaki? pracą! — wybuchnął Paweł — pracą.