Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VIII.

Staszuk stał w ganku trąc łysinę i sumując swym zwyczajem, bo, jeśli się nie modlił, to na siebie, pana, świat, i losy we wnętrzu gderał i czyniło mu to wielką satysfakcyą, gdy postrzegł z bramnych ciemności wynurzającą się postać pana Teodora.
Poznał go od razu. — Otóż jest! — rzekł w duchu — raz drogę spytał do nas, pokoju nie da! Ale na ten raz figa, pana w domu nie ma i kwita. Niewiem kiedy powróci... skończona rzecz... z Panem Bogiem.
— Jak się masz stary? — zawołał ręką go witając nadchodzący — jak się masz... a pan?
— Zdrów, dzięki Bogu, ale go nie ma i wybrał się na długo pono, bo w torbę wziął zapas. Mówił nawet, że nie prędko powróci.
— Otóż masz, a miałem pilny interes do niego.
Stary ruszył ramionami, jakby chciał dać do zrozumienia, że na to nie ma żadnej rady. Teodor stanął.
— Utrapienie z tym Krzysiem, trzeba tropić, jak dzikiego zwierza, albo się go wyrzec zupełnie.