Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

beltówkę na pasku. Stalowy łańcuszek od zegarka wymykał się z pod zapiętej sukni, a z kieszeni wyglądała chustka. Po wydęciu drugiej poznać było łatwo, iż miał w niej książkę. Przy torbie utroczone trzy słomki świadczyły, że powracał z polowania, które mu się poszczęściło. Zwolna wszedłszy na pagórek, ciągle stając po troszę, nie śpiesząc się ani oglądając, wsunął się tak w ciemną bramę, w której gdzieś sowa spłoszona skrzydłami w górze zatrzepotała, a pies w górę zadarł głowę. Stary wyżeł w dziedzińcu zbudził się, wstał i strzepnąwszy śpieszył naprzeciwko pana.
Młody chciał go przywitać na pół drogi, ale nie przyjmując jego grzeczności, podbiegł stary do przybywającego, naszczekując radośnie i przysunął mu się do ręki, która go pogładziła. Z drugiej strony zazdrosny towarzysz dopominał się także o dowód łaski, i oba skacząc i szczekając wprowadzili tak idącego w dziedziniec.
Szczekanie obudziło znać we wnętrzu kogoś, bo słychać było stuknięcie drzwiami i na ganku ukazał się człeczek maleńki, w długiej kapocie, mniej więcej tego wieku co przybyły, równie łysy, ale rysów twarzy pospolitych i smutnych, a znudzonych.
— Staszuk! — odezwał się idący — weź dubeltówkę i torbę... słomki oddasz Katarzynie.
To mówiąc stanął pan i zdjął z ramienia strzelbę. Pod murem była stara ława kamienna, wyciągnął ręce i usiadł na niej.
Przybliżył się Staszuk witany serdecznie przez psa, na co jakoś nie bardzo zdawał się zważać, był bowiem widocznie w złym humorze, przyjął strzelbę, torbę, popatrzał na słomki i pokiwał głową tylko.
Z uśmiechem wpatrzył się weń przybyły.
— Wstydziłbyś się stary piecuchu — odezwał się głosem wesołym, ale nieco szyderskim — wiosna tak śliczna, wieczór tak piękny, a ty w zadusze siedzisz i kwasisz się.