Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

odkupił cały majątek familijny; dorobił się bardzo szczęśliwie.
— Słyszałam o tem — wtrąciła hrabina — ale pan Paweł ma rodzinę i z bratem dzielić się nie poczuje się pewno w obowiązku.
— Przepraszam panią hrabinę — rzekł żywo Zamorski — wiem najpewniej, że oto w tych dniach pan Paweł się wdarł niemal gwałtem na zamek do brata, ażeby mu ofiarować pobyt w swych dobrach, gdzieby sobie życzył.
Hrabina spojrzała ciekawie i pytająco.
— No, i pan Krzysztof zburczał tylko podobno brata i nietylko nie przyjął ofiary, ale go odprawił ostro... ostro...
Wanda oczy spuściła, nie odpowiedziała nic.
— I mój pan dziedzic tam był także — śmiejąc się ciągnął dalej dzierżawca. No, z tym, że byli w przyjaźni dawniej, więc jako tako jeszcze poszło, rozmówili się podobno dosyć znośnie. Cóż po tem, człek ów jak był dziki tak został. Pan Teodor powiada, iż zauważył, że mu się drugi raz nawet tam dobić będzie trudno.
— Pan Teodor długo tam był? — spytała hrabina.
— Kilka godzin. Powróciwszy, taki był przejęty widokiem i tej ruiny i tego puszczyka, że nie mógł się przed nami o nim nagadać cały wieczór..
— Cóż mówił? — zapytała chłodno hrabina.
— A, opisywał nam wszystko, dobrowolne to spartańskie jego ubóstwo, chleb razowy, pootłukane talerze, stare sprzęty, zamek ciemny i smutny, starego sługę co tam z nim mieszka... gospodarstwo... psy.
Mówiąc, Zamorski wpatrywał się ciekawie w hrabinę, lecz z jej oczów spuszczonych i marmurowej fizyognomii nic już oprócz obojętności chłodnej wyczytać nie mógł. Zabierał się opowiadać dłużej jeszcze, gdy niespodzianie zmieniając rozmowę, pani Wanda zapytała go o żonę i dzieci.