Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   96   —

Było to znakiem, aby ją nudzić zaprzestał, zmieszał się pan dzierżawca i grzecznie odpowiedziawszy krótko na pytanie, zamilkł. Zaczęto mówić o pogodzie, o wiośnie, o wszystkiem tem o czem się mówi, gdy się o niczem nie chce rozmawiać ważniejszem.
Podano herbatę, gość przeszedł do salonu, a tu zjawił się wyprostowany pan rejent, zawołany, jak się zdawało, aby pomógł bawić szanownego Zamorskiego. Urodzaje wiosenne, wyjście ozimin z pod śniegów, wschody jarzyny, wróżby urodzajów przyszłych wyszły na stół, hrabina zdawała się tem mocno zajmować. Panna Kornelia ziewała nieprzyzwoicie.
— Ale mój kochany panie sąsiedzie — rzekła w końcu zniecierpliwiona — przyjeżdżacie tak rzadko, iż moglibyście jadąc zrobić sobie prowizyą jakich takich nowinek, a nie prawić nam kobieciętom o łąkach, polach, zasiewach i innych tego rodzaju ekonomskich interesach. A dosyć-że już tego. Mów pan! chce się kto żenić? rozwodzi się kto? kocha? stara? umiera? kłóci?
— Ale ja jestem stary hreczkosiej — rzekł Zamorski.
— O tem słyszałam już i nie raz — rozśmiała się panna Kornelia — nie przeszkadza to panu być grzecznym, a grzeczność wymaga, abyś nas bawił, choćbyś miał kłamać.
Uśmiechnęła się hrabina.
— Przez kwadransik — wtrąciła Kornelia — gdym miała przyjemność rozmawiać sam na sam, tête-á-tête z panem Zamorskim, dobyłam tylko z niego jedną wiadomostkę ciekawą, że pan Teodor pono ma matrymonialne zamiary. W ogóle nieokreślone, bez celu, ale, że się chcę ożenić, aby miał kogoś, coby jego nieochybną pedogrę pielęgnował — to pewna.
— Pan Teodor? — spytała hrabina powoli — pan Teodor nie jest jeszcze tak stary.