Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   2   —

nie było życia, rozwija się ono tak bujnie i jakby z niczego, ptak na dzióbku przyniósł nasionko, puszek rzuciły wiatry, ziarnko przyżeglowało z wodą, i sierotka sama wśród obcych spełnia swą życia powinność. Taką wiosną, bujną, a wesołą kwitł mały wśród zarośli leśnych pagórek zielony, na którym sterczała dziwna ruina. Opodal widać było bór z mięszanych drzew gęsty, które miały czas wyrosnąć, gdy budowa, co niegdyś pilnowała okolicy, zniknęła, a to, co ją otaczało, zajęły gąszcze i krzewy. Boki gór całe zajmował las piętrzący się słupami jodeł, buków, lip i sosen, z pomiędzy których gdzieniegdzie zwieszała się wychylona wdzięcznie biało odziana brzoza smętna.
Na łysym pagórku widać było reszty starego zamku, zapomnianego teraz wśród lasów. Była to budowa odwieczna z kamieni wzniesiona, do której ścian mało co cegły użyto. Część znaczna jej waliła się powoli, lub poobalana leżała ruiną na stoku wzgórza. Zajmowała ona niegdyś przestrzeń dosyć znaczną, którą powoli krzewy sobie przywłaszczyły. Najmocniej pobudowana brama wjazdowa stała jeszcze, nawet do czasu pokryta, ale pustemi świeciła oknami. Wrót w niej nie było, i przez to ciemne przejście przychodzień mógł dostrzedz dziedziniec wewnętrzny tak samo zarosły dziko i opuszczony, jak całe owe zamczysko. W głębi tylko część dawniej mieszkalna, z gankiem, z rzeźbionemi odrzwiami, utrzymała się cało. Widać w niej było okna zaszklone małemi szybkami. Trzymał się tu wysoki dach pogarbiony i z jednego komina jego niebieskawy dymek unoszący się wolno w powietrze, zwiastował tu bytność człowieka... Przed gankiem kamiennym, stary pies ogromny, chudy, leżał na trawie pół uśpiony. Ptastwo pod dachu okapami świergotało swobodnie, cisza panowała do koła.
Niekiedy psisko podnosiło głowę, przysłuchiwało się chwilę i kładło znowu na spoczynek.
Ostatnie promienie słońca malowniczo ozłacały górną część murów, gdy dolna była już w cieniu od