Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jéj izby; a że w niéj już panowała ciemność, naprzód skrzesał ognia i podpalił trzaski przygotowane w piecyku.
Powoli rozjaśniały kątki alkierza i już go można było obejrzéć przy blasku suchego łuczywa. Była to niewielka izdebka narożna, nad którą ściel i dach trzymały się jeszcze: dawniéj musiała być to sypialnia i skład pana arendarza. Drzwi wiodące od niéj do drugiéj izby szynkowéj, dziś zrujnowanéj i niemieszkalnéj, zabite były deskami i oblepione słomą z gliną; stary piec co rok poprawiany i lepiony, straciwszy już dawny kształt prostokątny, wyglądał garbato, koślawo, nieforemnie i guzowato: zamiast blaszki zamykał się kilką cegłami. Obok komin całkiem był zamurowany: wierzchni gzems jego służył za rodzaj pułki, a wnętrze zastępowało szafę.
Sprzęt jak się domyślać łatwo, nie był wykwintny: nawpół wiejskiego pochodzenia, od siekiery obrobiony, wpół z resztek i łamu dworskiego się składał. Gdy Jermołę odprawiono z próżnemi rękami po trzydziesto kil-