Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kalną i sama budowa, może podpierana nawalonemi obok gruzami? — odgadnąć trudno.
Obok niéj płot z żerdek ogradzał maleńki kilkogrzędowy ogródek, opasany kilką wzniosłemi dębami i sosnami.
Nad dachem stary komin obnażony, czarny, popękany, znać służył na coś jeszcze mieszkańcowi tego kąta. Ruina ta jak większa część naszych zwalisk drewnianych, nie miała wspaniałości i powagi rumowisk kamiennych, nieszlachetną była i brudną: mogłeś policzyć ile jeszcze lat żyć będzie, dopóki się nie zmieni w mogiłę chwastów bujnych i zielsk nieużytecznych. Zgnilizna od drzewa na ziemi przechodziła do ścian trzymających się jeszcze: widać ją było poczynającą dzieło zniszczenia, gdzie tylko opadły tynk i glina. Smutno było spojrzeć na te zwaliska i pomyśléć, że człowiek jakiś został zmuszony w nich zamieszkać. A jednak przywykły do swego śmietniska Jermoła, bez wstrętu zbliżył się do téj kletki, otworzył drzwi i wszedł do swo-