Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

many przepuszczał idących i jadących, gdy obok wrosłe w piasek wisznice, jakby na szyderstwo stały zamknięte, choć w nich już i jednego szczebla nie było.
Między wsią a dworem zamiast dawniéj szerokiéj drogi, dziś bujnie trawą porosłéj, wiły się ścieżki powydeptywane przez bydło, które się tu zwykle paść chodziło.
Toż samo opuszczenie widać było i we wsi na tych budowlach, których utrzymanie od dziedzica zależy; ale mimo to binduga, drzewo, zarobek, wlewały tu trochę zamożności i życia.
W chwili gdy się nasza powieść poczyna, na tratwach przygotowanych do wypłynienia, ludzi już było niewielu: mrok powoli padał, chłód od wody zawiewał. Na klocu porzuconym siedział z fajeczką drewnianą w ustach stary już i przygarbiony człowieczek, a obok niego przechadzał się coś z chłopska, coś z szlachecka i dworska odziany młody parobek. Trudno było poznać po starcu ile lat mógł liczyć sobie: są bowiem fizyonomie, które doszedłszy pewnego wieku, zmieniają się tak nagle i starzeją od-