Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oprzytomniał, uśmiechnął się do starego i promykiem nadziei go pocieszył; ale to był błysk ostatni dogorywającéj lampy.
Zaczął mówić pocichu, co będą robić gdy wyzdrowieje i odpocznie; obiecywał sobie zaraz wziąć się do roboty. Przypomniał Popielnią, Huluka, kozaczychę, dawne czasy, Małyczki i smutne dni tam spędzone, usiłując rozweselić starego, który płakał, choć łzy taił.
Słabnął tak mówiąc, usypiał; to znów wpadał w gorączkę w któréj majaczył, płakał, z obawą jakąś porywał się z posłania, i tak skonał na rękach Jermoły, uścisnąwszy go za szyję.
Zastygłe białe ciałko jego długo trzymał przytulone do piersi starzec, nie chcąc go oddać mogile; słowa nie rzekł, płakał tylko łzami cichemi, wielkiemi. Wreszcie wyrwał mu się wykrzyk bolesny:
— Dziécię moje! moje dziécię — pochwycił się za głowę i uciekł nieprzytomny.