Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

syć zostawało do wieczora, Jermoła w niéj sam udając znużonego, zatrzymał się.
Okolica w któréj się to działo, już nie tak była pustą jak te, które podróżni przebyli przez dni kilka przedzierając się przez gęstwiny. Tu i owdzie pólko stare, trzebież, świeżo pościnane pnie, świadczyły, że wieś musiała być blizko: samo powietrze przesycone wyziewami dymów i oddechem pól, dawało poznać sąsiedztwo zamieszkanego kąta.
To uspokoiło nieco starego, ale widząc osłabłe dziécię, nie wiedział jak sobie radzić, jak odejść, gdzie i jak szukać ratunku dla Radionka. Groźne to położenie ich obu, dopiéro tu w całéj sile czuć się dało. Polecając się opiece Bożéj, ostatkiem własnych sił nadwątlonych, Jermoła jął się dla wychowańca przysposabiać pościołkę z liści suchych w kątku budy, a przemyślał, jakby się na wieś na zwiady dostać, gdy zaśnie. Dziecko osłabłe, napiwszy się tylko wody, upadło na posłanie i zasnęło snem kamiennym; starcowi także nogi drżały, w głowie się kręciło: czuł potrzebę odpoczynku, ale użyć go