Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciosano belkę; to buda myśliwców, którzy siedzieli na tokach lub czatowali na słomki, chata strażnika, dół węglarza, wypalona sosna pastusza, przy któréj ogień niecą; potém tylko bydlęce ślady, potém żadnych, bo zwierz ich po sobie nie zostawia prawie, wprawne ledwie je wyśledzi oko.
Drugiego dnia, gdy się zapuścili w głąb’ puszczy, ciągnącéj się pasmem długiém, już rzadko spotykali te puścizny po człowieku: cisza była głucha, a rzadkie ciupanie siekiery w oddaleniu, zmuszało ich do okrążania miejsca, w którém się słyszéć dawało. Stary kierował się światłem i mchami, zawsze idąc ku północy; nie spotkali i nie widzieli nikogo, a na noc rozłożyli się na suchym pagórku tak obrosłym sośniną starą, podszytą leszczynami, że śmiało mogli tu ognia rozpalić i nie obawiać się, by ich miał zdradzić. Jermoła miarkował, że dosyć już byli od Małyczek daleko, a gonić ich tak jak oni szli, nikt nie mógł. Na ślizkiéj powierzchni leśnéj ziemi, pod borami sosnowemi,