Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

palić, bo tam musi być wilgotno, przenocujecie już w swojéj chacie.
To mówiąc Naścia poczęła zabierać konopie, huknęła na dziewczynę i zaśpiewawszy piosenkę czystym a donośnym głosem, poważnie skierowała się ku chacie nie bliższą ścieżką i przełazem, przez który można było dostać się na ogród, ale drogą, bo jéj konopie ciężyły. Chata Sydora Koleśnika stała obok, ale w drugiéj uliczce, tak, że dwa ogródki grzbietami się stykały, a była wcale nowa i porządna.
Na piérwszy zaraz rzut oka widać było, że gospodarz miał się dobrze: izba wielka, piękne złociste obrazy w kącie nad dzieżą, stół czysty ręcznikiem białym zasłany, chleb na nim ogromny, wypieczony aż miło, pokryty płachtą świéżą; cebry, wiadra i czerpaki jakby tylko co z targu: ciepło, skrzętnie, zasobno. Tylko sam gospodarz ani do żony, ani do chaty nie był podobny: taki chudzieńki, blady, zwiędły, zachrypły, biédny, skulony, płachtą miał zawiniętą bolącą szczękę, oko jedno zaczerwienione, brodę dawno nie goloną, a choć lat trzy-