Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

u drzwi napróżno, już go nawet zobaczyć nie mógł i odchodził spłakany. Odprawiano go na folwark, karmiono; ale staremu nie tak potrzeba było pokarmu, tylko syna zobaczyć, wzrok nim napaść: to jedno nasycić go mogło.
Jermoła nie uskarżał się na to: wiedział on dobrze, że dziécię jego nie było temu winne, że rodzice i nauczyciele powoli starali się w ten sposób odciągać Radionka od przybranego ojca, a dziécię szeptało płacząc zawsze, że radeby było pójść nazad do Popielni.
Prędko się wychowanek do niepoznania odmienił: z chłopaka wiejskiego, gdy mu suknie wdzieli pańskie, gdy go poczęli karmić swoją strawą i zamykać między czterema ścianami, kwiatek ten uwiądł, zbladł; a choć wzrost szybko go pędził w górę, znać było wiotką roślinkę, którą lada wietrzyk miał zwarzyć.
Skarżyła się biédna matka, obawiał ojciec: rozweselali go, bawili, chuchali; ale im bardziéj zamykali i strzegli, tém dziwniéj chłopak począł blednąć i słabnąć. Czasami wśród nauki, pieszczoty, zamyślał się, łza błyskała mu w oku,