Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wić musi. Jeszcze tak rozprawiali, gdy tętent dał się słyszeć od strony Małyczek, a po turkocie poznali wszyscy, że to nie prosty wóz jechał.
— Pewnie Hudny zkąd powraca: schowajmy się do chaty! — rzekł Jermoła — lepiéj się mu na oczy nie nawijać.
— Oj nie! — odpowiedział Chwedko — to coś obcego jedzie: turkot jakby krytéj bryczki. Ktoś widać zabłądził.
Z ciekawością poczęli zaglądać w stronę poza dębami, którędy wiodła drożyna, i wkrótce ukazała się w istocie parokonna bryczka, żywym kłusem posuwająca się ku wsi.
— Ktoby to być mógł? — szeptał Jermoła.
— Konie rotmistrza... To z Małyczek panicz i jego żona: ja ich znam. Ale co oni tu robią?
Radionek wyjrzał także ciekawie.
Powóz zbliżał się prędko, i zamiast minąć starą karczmę, pod którą wszyscy stali przypatrując mu się, zatrzymał się nagle.
Trzydziesto-kilkoletni mężczyzna i młoda jeszcze kobieta razem prawie wyskoczyli z powo-