Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żar dnia, starzec czuł się osłabionym, sennym, wycieńczonym; ale spojrzenie na Radionka uśmiechającego mu się, krzepiło go na nowo, a nocny wypoczynek dodawał sił na jutro. Nigdy zaprawdę tak się stary nie krzątał jak teraz, nie był tak czynnym i niezmożonym: ludzie z mimowolném nań patrzyli poszanowaniem, wzbudzoném wytrwałością i milczeniem szlachetném. Nieśmiejąc dotknąć złota znalezionego przy dziecięciu, choćby z głodu umiérał, gdyż uważał to za własność sieroty, musiał przysparzać sam, bo codzień szło trudniéj, a wystarczyć na wszystko nie mógł jednym przy karczmie ogródkiem. Tu rankami tylko i wieczorami robił urywkowo, a na resztę dnia się najmował.
Ale serce wszędzie i zawsze dokazuje cudów, gdziekolwiek pośle promyk uczucia. Wielkito talizman: bez niego każda rzecz trudna, a z niém nie ma niebezpieczeństwa.
Jakoś ta praca około roli, po upływie kilku miesięcy nie zaspokoiła starego Jermoły: chłopak rósł a zarobek był nieskończenie mały;