Nazajutrz rano po owym noclegu w karczmie, w któréj mu pięćdziesięcioletnia starka tak bolesnego wyrządziła figla, Lacyna obudził się, zupełnie sobie nie mogąc zdać sprawy z tego, co się z nim stało. Przetarł oczy, uczuł lekki ból głowy, ziewnął szeroko, i po chwili zaczął mozolnie rozproszone zbierać myśli. Okienniczka była przymknięta i przez szeroką tylko w niéj szparę promień wesołego letniego słońca zakradłszy się do alkierza, rozciął go na dwoje jasnym pasem, w którym miliony drobnych ruchawych pyłków igrały.
Regentowicz otworzył oczy szeroko. Coś mu się ze dnia wczorajszego przypominało jak sen: jakiś człowiek, kobieta, samowar, rozmowa; ale dobrze tego w całość związać nie mógł. Spojrzał na zegarek.
— O! późno do licha! a to sprawa tak pilna! Héj! jest tam kto? zawołał.
Kaszlnięto, i przez maluczko roztwarte drzwi zjawiła się figlarna Zuzi twarzyczka, która kryjąc usta szydersko uśmiechnięte, ciekawie przypatrywała się zaspanemu Lacynie.
— Héj! samowar! rzekł regentowicz: a żywo! bo jechać trzeba. Kto to był wczoraj? dodał: ten, ten, co tu gadał ze mną? dobrze sobie nazwiska jego nie przypominam.
— Nie wiem, jakiś pan... wybąknęła Zuzia, zamykając drzwi, ktoś podróżny.
Lacyna już całkiem wytrzeźwiony, coraz bardziéj się przerażał przechodzącemi wspomnieniami.
— Co to było? mówił sam do siebie. Piliśmy? Karafinka próżna! O! to bestya lał strasznie, wysuszył ją do dna! Szczęściem mam jeszcze drugą butelkę w sianie, w wózku, opieczętowaną; woźnica jéj naru-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/290
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
282
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.