Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

185
JASEŁKA.

i gwałtem wyciągniony prawie do państwa Jędrzejowstwa.
Twarz jego brzydka budziła odrazę w Anecie, która w dowcipie i wesołości także niebardzo smakowała; ale poczciwy doktor rozbrajał ją pokorą, i uwielbieniem. Rzadko kiedy go tu wzywano; na ten raz domyślał się już czegoś ważnego, i zdumiał się, zobaczywszy wszystkich na nogach i na oko zdrowych.
— Moja dobrodziejko, rzekł do panny Anastazyi: trzebaż mnie było odrywać od wista, w którym już, już zacząć miałem wygrywać... dla jakichś spazmów? Nie widzę, chwała Bogu, ani śladu choroby nigdzie.
Gospodyni mrugnęła na niego, oczyma wskazując mu córkę.
— A! więc to jest moja śliczna pacyentka, rzekł zbliżając się i siadając naprzeciw niéj. Hm! hm! gdzieżto choroba może się pomieścić w takiém śliczném bożém cacku? Co pani jest?
— Mnie, doktorze? Ale nic, zupełnie nic: mama choruje za mnie.
— Matki to czasem lepiéj widzą od dzieci, i dowiedziona rzecz, że kiedy dziecię ma cierpieć, najprzód to macierzyńskie serce poczuje. Więc egzaminujmy się.
— Ale ja jestem całkiem zdrowa! tak tylko trochę podraźniona.
— Dobrze, jest tedy symptom: podraźnienie. A więc nerwięta kochane w robocie: to utrapienie wszystkich lekarzy, to licho którego ani opanować, ani mu dać rady, ani zrozumieć nawet. Cóż tedy? trochę smutku? trochę niepokoju? znudzenie światem?
— Nieźle zgadujesz, doktorze: coś podobnego.
— Ale to choroba pospolita wszystkich panien,