Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

285
JASEŁKA.

— Nic, moja panno, nic.... Ot tak w téj atmosferze spokoju pobędę i lepiéj mi się zaraz zrobi!
— A więc zostawiam cię tu, rzekł Rajmund: bardzo przepraszam, że odchodzę, ale my z moim genialnym Malczakiem kujemy ostatnie już kółko wielkiego wynalazku. Zaraz do was powrócę, jestem niespokojny o rozmiar. O! zobaczycie co to będzie za cudo!
Wyszedł pośpiesznie; Herman uśmiechnął się z politowaniem.
— Papa to się doprawdy zamęcza, odezwała się Lola: nie można go powstrzymać od pracy. Nie wiem na co to jemu! Nieraz to się aż rozchoruje.
— Na co to jemu? a cóżby robił, moje dziecko? spytał Herman. My wszyscy coś robić musimy, męczyć się, weselić, kuć kółka, strzępić szarpie, płakać lub śmiać się... Kto nie ma co robić, ten sobie jak ojciec wyszukuje zajęcia: matka żyje modlitwą, ojciec machiną.
— A ja to jeszcze nic nie robię, dorzuciła Lola: doprawdy nic a nic; może mi dla tego tak tęskno czasami?
— Jakże nic? a kwiatki? a krosienka?
— Ale co to za robota, kiedy w nią człowiek serca nie kładzie!... to sobie tymczasowa zabawka.
Stryj się uśmiechnął, matka westchnęła, Lola stanęła naprzeciw starego; jéj biedaczce ten młody chłopak z głowy nie wychodził.
— Uważał wczoraj stryjcio, tego młodego człowieka? spytała.
— Którego?
— Tego, co zachorował i uciekł.
Herman zarumienił się trochę i skinął tylko głową.