Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

257
JASEŁKA.

— Zdaje się.
— Jak wyglądał?
— Wysoki, blondyn... ten, co z panem Maksem przyjechał.
— To on! Gdzież jest?
— Powrócił... musi tu być.
— Gdzie?
— Może w swoim pokoju.
— Prowadź nas.
Stary pośpieszył za służącym. Drzwi izby stały otworem, świeca paliła się na stoliku; świeżo rozrzucone łóżko, podarte papiery, zabrane rzeczy świadczyły, że ten, kogo szukali, domyślając się pogoni, uszedł przed nią.
Dokąd? niepodobna było odgadnąć.
Hrabia padł na krzesło, złamany i zbolały. Żółtowski z załamanemi rękami stanął zamyślony, nie mając odwagi wymówić słowa.
— Sam tu był? zapytał sługi hrabia.
— A sam.
— Gdzież podziać się mógł? po nocy, nieznajomy... dokąd poszedł? jak znajdzie drogę? Moglibyśmy gonić.
— Ale gdzie zaś gonić! odparł Żółtowski; to się na nic nie zdało. On ma sto dróg, my jedną, to stara prawda. Nie złapiemy go już, panie hrabio, pozwól to sobie powiedzieć... darmo!
Ale zaraz ukąsił się w język, czując, że za nadto się rozgadał.
— No, mów śmiało, zawołał hrabia.
— Co panu przyjdzie z dziecka, które gwałtem pochwycisz i przytrzymasz, jeśli gość miło wiązać nie będzie?