Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

199
JASEŁKA.

bo mnie tu dobrze, a Otto jakoś mi przypadł do serca.
— Poziome, poziome istoty! mruczał zapalając fajkę Maks: jabym tu zastygł, ja tu wiolonczelli w rękę nie wezmę; dla kogo grać? dla kogo?
— No! dla siebie! odparł Janko.
— Dusza moja gra nieustanną pieśnią, dodał Fermer niedbale; nie potrzebuję na to wiolonczelli. Jestem sam muzyką aż do szpiku kości!
W kilka dni potém lepiéj się jeszcze okazało nieuctwo genialnego artysty. Otto, który nad wszystkie muzyki przenosił zbiorową, urządził Trio Mendelsohna, sadzając Martynka do fortepianu.
Maks, który grywał tylko swoje fantazye, barkarolle, kaprysy i t. p. rzeczy, z razu zaciął się na tę propozycyę; nie miał ochoty, bolała go głowa. Potém poczuł, że mu nie wypada przyznać się tak niejako do nieudolności; powiedział, że rzecz zna i grać może.
— Tylko żem tego bardzo dawno nie grał — dodał, — bom przywykł własne tylko myśli oddawać; chcę pozostać oryginalnym: ale spróbujemy.
Janko był kontent, pewien, że się tu dopiero wyższość przyjaciela okaże. Rozłożono nóty, poczęto, ale w dziesięć taktów Maks się zaraz zgubił; powtórzono, nie szło; spróbowano czego innego, okazało się, że źle czyta, że nie może się utrzymać w takcie, że — ostatecznie — nic nie umie. Przeszli do rzeczy łatwiejszych, ale i tamte się nie powiodły. Janko był zdumiony, że geniusz tak sobie nie mógł dać rady; Maks wszakże udawał, że wcale fantazyi nie stracił.
— Taka muzyka — rzekł — to niewola; umysł wyższy nie może się nagiąć do niéj: on potrzebuje jak