Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wypadało, mając dla niego pewne obowiązki. Cóż tu było począć?
Jeszcze, gdyby tak wedle zwyczaju przedawała się ziemia osiadła; byłoby to wcale co innego; nie sprzedaje on naówczas ludzi, ale raczej zapewniony czynsz ziemi; tu zaś jak bydlęta szacować poddanych i kazać za nich sobie płacić?
— Ale w Myszkowcach ludność tak mała! — powtórzył zamyślony prezes.
— Więc tylko droższa!
— Tak, widzi pan, ale ja — sprzedawać ludzi osobno nie mogę, nawet prawo mi nie dozwala.
— Uwolnić ich tylko, prawo tego panu nie broni, owszem ono ku temu zachęca.
— Za pieniądze?
To zależy od woli.
— A pan by zapłacił? — znów, niedowierzając jeszcze dodał dziedzic.
— Nietylkobym zapłacił, ale płacę! wiele? — spytał Ostap rachując po raz drugi.
— Ale to być nie może! — nie proszę pana. — W istocie, dodał ciszej Suzdalski — strata dla mnie jakkolwiek mała ale dotkliwa, chata choć nie siemienista ale zawsze pańszczyznę, i to nawet ciągłą, odrobi; grunt mi zostaje, ale cóż ja z nim robić będę, gruntu mam do licha! Sprzedać tak ludzi, to śmiech tylko ze mnie będzie.
— Daję panu słowo, że rzecz zostanie tylko między nami. Pan ich uwolnisz nic więcej.
— A pan byś nikomu nie powiedział nawet, żeś za nich zapłacił?
— Nikomu, nawet im samym! — odparł Bondarczuk — bo powiem panu szczerze, nie chciałbym ludzi zawstydzić w oczach ludzi.
Prezes nie zrozumiał słów lekarza i cały w myśli wzięcia pieniędzy, oczów z asygnat nie spuszczał.
— Więc jakżeby to zrobić? — dodał cichutko.
— Ja panu płacę w cztery oczy, nikt nie wie, nikt wiedzieć nie będzie. Pan prezes jedziesz ze mną do