Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak dalece gotów jestem, że mam przy sobie pieniądze.
— Ale toby nie mało wypadło — rzekł dziedzic patrząc Ostapowi w oczy.
— Jestem gotów na nie mało.
— Hm! hm! ależ się pan pokochał!
Ostap westchnął boleśnie; a panu się zdało, że zgadł w istocie, ruszył ramionami i pomyślał sobie: Ot tobym go pociągnął, gdybym sumienia nie miał! Ale nie, nie, toby było nieprzyzwoicie! Choć to chłop, ale zawsze nie wypada; nie brał odemnie nic za recepty.
Zawahał się znowu i chciwość poddała pytanie:
— No i cóżbyś pan naprzykład gotów dać Kunicy i za tych tam ludzi?
— Co pan każesz?
— A tak, żeby rubli z tysiąc, hę?
I rozśmiał się znów patrząc w oczy Ostapowi.
— Ja myślałem, że pan powiesz najmniej dwa lub trzy tysiące, rozumie się uwalniając rodziców mojej Jaryny — rzekł Bondarczuk — i byłem gotów!
— Co? dać trzy tysiące rubli za nich? — krzyknął łamiąc ręce pan prezes.
— I nie byłoby drogo — mówił zimno Ostap — wszak płacim za konia araba po kilka tysięcy dukatów, czemużby podolska dziewczyna przynajmniej tysiąc nie miała być warta?
— Jakto? — zdumiony coraz bardziej a chciwy choć hamujący się przerwał pan Suzdalski — pan nawet masz z sobą gotowe pieniądze?
— Oto one są — rzekł dobywając asygnat z paczki Ostap, i poczynając je liczyć — widzi pan płacę natychmiast, a pan prezes także nie zwlekając da im wszystkim uwolnienie, nieprawdaż?
Na widok pieniędzy wielki był frasunek dziedzica; wziąść za człowieka opłatę, jakoś wstyd okrutny i nieprzyzwoitość straszna; nie wziąść a stracić ludzi, boleśny uszczerbek w majątku; odepchnąć proszącego