Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

a ja... ja, doprawdy, więcéj niż kiedy tęsknię za nim. My biedne kobieciska, bez męzkiéj opieki rady sobie dać nie umiemy, a Fortunat mój poczciwy. — Tu ruszyła ramionami. Panna Bernarda ustąpiła nieco na stronę, zabawiając się zrywaniem liści, które kładła na ręku i paliła, uderzając w nie, jak z pistoletów.
— Co mi ten kochany Fortunat narobił — dodała wdówka zatrzymując w cieniu p. Pawła. — Śmiali się, śpiewali, pili całemi dniami z tym Symonowiczem, byli w jak najserdeczniejszéj przyjaźni, ostatniego dnia, poszli późno od nas pod ręce się pobrawszy; Fortunat kazał zanieść co trzeba do ponczu, jak zwykle do poduszki. Nie wiem czy był za mocny, czy wypili go za wiele... siedli w karty grać. Słyszeliśmy śmiech i śpiewy długo, nagle, jakby się burza zerwała, krzyk, wrzask, łomot, kłótnia i krzesełka druzgoczą. Że jeszcześmy były nieporozbierane, a Bernarda śmiała jest, chwyciła kociubę z sieni i pierwsza wpadła. Co za widok okropny! Symonowicz dusi mojego brata, Fortunat do krwi mu twarz drapie! Bałanowicz szczęściem nie spał, ledwie ich rozbroił, a brat się nie uspokoił, aż Symonowicza za wrota przegnał.
Na noże teraz z sobą!
Wdowa ręce załamała, Paweł tryumfował i choć nic nie mówił wprzódy, zawołał:
— A co? a co? nie mówiłem! Ja znam Piotrusia lepiéj, przestrzegałem brata acani dobro-