Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   174   —

gierkę, ale humor masz jak ocet siedmiu złodziei! cha! sha!
Skrzywił się zaczepiony, bo i nazwanie taratatki jego węgierką było uwłaczające i wspomnienie złodziei, brzydkie.
Bąknął więc: — Cóż bo znowu? złodziei??
Ponieważ Fortunat nie zważał na to, a Mondygierd coraz się więcéj srożył, byłoby może przyszło do jakich nieprzyjemnych przytyków, gdyby wdowa nie odwołała p. Pawła.
Była dlań ze względami szczególnemi. Tylko co odwoławszy go na rozmowę do ogródka, rozpoczęła drugą, chodząc po pokoju i zaszła z nim do bokówki.
— Sama nie wiem jak się go pozbyć — szepnęła — nie radabym, ażeby się bardzo rozgaszczał, ja tu obca, a złe języki są wszędzie, na nieszczęście Fortunat się do niego tak przylepił. Uczyń mu jaką uwagę.
— Ja? ja? ale czy przyjmie ją odemnie?
— Wielce pana konsyderuje, przyjmie! — zawołała wdowa. — Bardzo waćpana o to proszę.
Czarownica była, bo p. Paweł najmniejszéj nie miał ochoty do interwencyi, a odmówić jéj nie śmiał.
— Co innego pan — zamknęła wdówka — pan choćbyś u nas siedział ciągle, nigdyby mi to nie zaciężyło!
— Karmelek! — rzekł w duchu p. Paweł