Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

— Proszę jaśnie pana — odezwała się kobieta — co tu poczynać! to całe nieszczęście! Jeszcze tego u nas nigdy nie bywało!
Podniosła trzymane w ręku zawiniątko, w którém z pod płacht wyglądała twarz dziecięcia, czarnemi oczyma ciekawie rozglądającego się po nieznanym świecie.
— A toż co jest! — krzyknął p. Paweł.
U boku jego już stał Kasper.
— Co to jest? będziesz ty mi gadała? pytam co to jest? — wołał zawczasu się burząc stary kawaler.
— Nieszczęście proszę pana — poczęła krzykliwym głosem stara kobieta. — Około połudeńka zwlekła się kobieta i Bóg ją święty wiedzieć raczy zkąd, pod karczmę siadła odpoczywać. Słyszę się wody napiła i próbowała jeść chleb, który w torbie miała, potém się położyła, oto tego robaka mając przy sobie — i jak legła, tak już nie wstała.
Pan Paweł za głowę się chwycił.
— Co? umarła! Gotowe śledztwo! — krzyknął ręce łamiąc i podskakując do kobiety.
Ażeby ją — chciał kląć już, ale pomiarkował może, iż umarłych się przeklinać nie godzi.
— Jakże było można pozwolić włóczędze się tam pod karczmą rozgaszczać! Otóż masz! oto macie! Tego tylko brakło! Posyłajże po śledztwo, trupa trzeba we wsi trzymać. A bodajże to.
Kobieta stała, słuchając.