Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie, najstraszniejsza męczarnia, na jaką może być narażonym człowiek... i położenie upokarzające... Więc mówię ci, droga pani... nie śmiej się — nie wodź mnie na pokuszenie.
— A! mój drogi Starżo! — odpowiedziała smutnie — gdybyś choć ty się zakochał... wierz mi... już taka jestem biedna... taka biedna...
Hrabia, śmiejąc się, skłonił.
— Ale do... nie wiem czego — zawołał — ja bo nie chcę być tym... choć ty!
Ewelina zarumieniła się mocno.
— Oboje żartujemy — rzekła. — Chodźmy szukać? tego tajemniczego młodzieńca...
— Czy i jemu chcesz zawrócić głowę?
— Jemu i wszystkim, kto się tylko nadarzy.


Szukając owego tajemniczego młodzieńca, który zdawał się tak starannie ich unikać, jak oni chcieli go znaleźć, trafili wcale niespodzianie na znajomość niepożądaną i niewygodną.
Był to petersburski Polak, który gdzieś, kiedyś, na pięć minut widział w towarzystwie Starżę, a teraz, postanowił korzystać ze zręczności, aby się razem do niego i do pięknej Eweliny przypytać.
Starża zaledwie sobie mógł przypomnieć owego Jeremiego Pawłowskiego, który obyczajem kraju dodał był sobie jeszcze, herb do nazwiska i zwał się panem Jeremim Lubicz-Pawłowskim. Na bilecie wizytowym, figurował też herb z trzema krzyżykami u spodu i tytuł Conseiller d’état etc.