Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z losów naszych coś nam ujął ze starych tradycyj, a mało co dodał... jesteśmy hybrydy... hybrydy...
W każdym narodzie, który ma żyć, coś się piastuje, zachowywa, od czego, jak od nasionka, powstać ma owo życie nowe... u nas... ten zarodek bardzo jakoś niewidoczny.
— A kwestarz Chodźki powiada po cichu — quis scit co za górą?
I poszli tak razem dwaj różni, ale w duchu zgodni, przedstawiciele przeszłości...


Nie wiem jak się to stało, że tego dnia przy table d’hote, w hotelu „Czterech Pór Roku“, znalazł się i pan Ferdynand Potomski, i pan Wincenty Darnocha. Zdaje się, że ostatni już był zwietrzył piękną, samotną i zachwycającą swobodą mowy i ruchów panią Ewelinę, stawił się więc w białej, pikowej kamizelce, uczesany przecudownie, w rękawiczkach blado lila, w stroju najwyższego smaku, piękny, dystyngowany... arystokratyczny, tak... że go hotelowe kelnery wzięli za lorda, a lordowie, za podróżującego komisanta z Bordeaux.
Pan Ferdynand równie był starannie na wyprawę wyekwipowany... Los, który płata figle i czyni przysługi, posadził ich obok siebie, Oba, nie mówiąc nic, oczyma przebiegali stół, modlili się do otwierających drzwi, ale gwiazda spodziewana nie zeszła. Ewelina zaprosiwszy pana Starżę, kazała obiad podać do swojego salonu.