Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawiedzione nadzieje powlokły chmurą oblicza dwóch więcej niż ciekawych gości. Dla pana Darnochy szczególniej ten stracony obiad w table d’hocie drogim... gdzie dla przyzwoitości potrzeba było jeszcze pół butelki wina dać kazać... stanowił jakby przegraną stawkę w ruletę.
Elegancya takiego młodego człowieka, zmuszonego grać nie swoją rolę, toaleta, rękawiczki, akcesorya rozmaite... okupują się zawsze cichemi ofiarami, często posuniętemi aż do zaparcia głodu i pragnienia. Czem żyją ci, co chcą za dostatnich uchodzić, a do ubóstwa śmiało i uczciwie przyznać się nie chcą, wie Pan Bóg jeden oraz przekupki bułek... i kiełbasek...
Pan Wincenty należał do tej smutnej kategoryi komedyantów, co mieszkają nie wiedzieć gdzie, jedzą nie wiedzieć co, ale występować muszą świetnie...
Był wcale przystojny, był pewien, że strojąc lalkę, w końcu ją jakiemuś dziecku sprzedać potrafi. Miał na to dosyć dowcipu, instynktu, i pospolitych środeczków, pochwyconych w powietrzu... Tyle pracy! tyle ofiar! gdyby to na co poczciwego użytem było!
Ferdynand Potomski, acz mniej miał już czasu do stracenia niż towarzysz, nie tak bardzo uczuł doznany zawód... lubił bowiem jeść, a spodziewał się mieć wcale niezły obiad w tak paradnym hotelu, na czem się nie zawiódł.
Dogadzało mu też to, że go posadzono przy młodzieńcu, którego użyć postanowił, mimo, że z rana niedosyć się z nim obszedł grzecznie. Rachował