Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez trzy lub cztery pokolenia palcem wytykano, szepcząc sobie na ucho... to ten...
Bywały podobne wypadki wszędzie, ale nigdzie tak systematycznie się to nie działo, jak u nas. Mnie to gniewa właśnie, iż swojego stanu szanować nie umiemy, ani wytrwać na stanowisku. Przy pierwszej lepszej zręczności, zrzucamy niebieski fartuch pracy, jakby nas parzył...
Tego ja nie chcę w mojem dziecku. Guciowi testamentem przekażę, aby się nie ważył rzucić sklepu i handlu... bo nie chcę ażeby się mnie wstydził, dziada i pradziada, ale by z nas chluby szukał... Zostawuję mu, jako tarczę i herb, wielką księgę handlową stuletnią, w której nie znajdzie fałszu... bankructwa, ani czegoby się mógł sromać...
P. Zuzanna z kolei uczuła żywo, że brat miał słuszność, podzieliła jego myśl i przyszła mu ścisnąć rękę. Moroz był przejęty, łza świeciła mu w oku.
— Mój bracie — odpowiedziała cicho — cała twa troska pochodzi z tego, że niedosyć znasz syna. Jesteś dobrym, najlepszym ojcem, ale twa powaga i surowość nigdy ci poufalej do serca dziecka zajrzeć nie dała. Gdybyś go znał, jak ja, gdybyś wiedział, jakim on jest w głębi duszy, nie obawiałbyś o to, by się skaził fałszem, szukał w kłamstwie przyszłości a zapierał się pochodzenia i wyrzekał pracy... Ręczę ci za Gucia... gdyby się z królewną ożenił, święcie spełni twą wolę i pożyczanego szlachectwa nie wdzieje.