Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by Gucio się taił przede mną... a! temby mnie obraził śmiertelnie...
Nastąpiło milczenie; stary Moroz przerwał, jakby umyślnie, drażliwą rozmowę, zwracając ją na handlowe sprawy, weksle, korespondencye, rachunki. Mógł się przekonać z niej, że Gucio tego dnia wcale nic, mimo przechadzki, nie zaniedbał...
Ciotka w milczeniu już teraz tylko na Augustyna patrzała, pod jej wzrokiem badawczym... nie mógł wytrwać biedny młody człowiek, tak czuł, jak on daleko sięga w jego duszę; mieszał się nieco, widząc się niemal przedwcześnie odgadniętym.
Tu słówko jeszcze o pannie Zuzannie.
W wielu rzeczach sposób jej widzenia zgadzał się zupełnie z bratem, miała ona jego demokratyczną dumę, jego surowe wyobrażenia o obowiązkach pracy — ale ostateczne wnioski tych przekonań u panny Zuzanny były inne. Wiedziała ona naprzykład, że z małego handlarza, Torlonia dorobił się księstwa i ożenił z jakąś księżniczką... słyszała o Medyceuszach... i nie sądziła, ażeby Gucio mniej był wart od pierwszego i drugich. Dla niego roiła świetności i najwyższe stanowiska na przekór bratu, który chciał go przykuć na wieki do ławki korzennego sklepu.
Jak błyskawica przebiegła po jej głowie myśl, że znajomość z tą młodą wdową, z hrabią, przyjazd ich obojga do Poznania... nie są bez znaczenia. Choć Gucio mówił o tem spokojnie, ona widziała w jego twarzy, czuła w głowie, iż to wszystko nie było dlań obojętnem.