Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lonie siedzieć poproszą i jako ludzi traktują. Znajomości wodne zresztą mają tę własność podobno, że po za próg kursalu nie obowiązują...
Gucio wysłuchał tych słów ojcowskich coraz śmielszym się czując — ale nie rychło odpowiedział na nie.
— Może mi ojciec zaufać, że nie popełnię nic nieprzyzwoitego, ani się narażę na upokorzenie — ale jeżeli jeszcze Starża, z którym byłem bardzo dobrze, przyjedzie, nie taję, iż mi tam być wypadnie...
Moroz spuścił głowę i jadł... — mruknął tylko:
— Jak sobie pościelesz tak się i wyśpisz, mój kochany. W mojem życiu, choć nieraz wabiony do salonów, nigdy nie uległem pokusie figurowania w nich na ostatniem miejscu i z łaski... było mi z tem nieźle... Ty zrobisz, jak ci lepiej... jak właściwiej, ale pamiętaj, jeźlibyś się sparzył... że ojciec przestrzegał.
Panna Zuzanna obrotem rozmowy tak jakoś była zdziwiona, iż się już do niej nie wmieszała... ale oczy jej biegały z syna na ojca, z ojca na syna, usiłując coś wybadać. Czegoś się domyślała... Macierzyńskie jej serce nagle uderzone zostało jakby objawieniem czegoś, co jeszcze nie było dla niej jasnem, ale z każdą chwilą nabierało większego prawdopodobieństwa. W fizyognomii Moroza czytała powstrzymywane nieukontentowanie, w twarzy syna jakby źle osłonioną tajemnicę.
— O, że tego dojść muszę... — powiedziała sobie w duchu — to muszę... Jak to być może, aże-