Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed nim popisywać się nie mogła. To tylko dowodzi zręczności.
— Charakter ma zbyt otwarty, często aż do zdziwienia — rzekł Gucio — aby ją można posądzać o taką dla jakiegoś kupczyka wyrozumiałość.
Jakiego kupczyka? — przerwała ciocia potrząsając głową... — jakiegoś kupczyka!
— Ale to ją widzę dobrze znasz? — spytał Moroz.
— Tak, jak się u wód poznaje... rozmawialiśmy często — mówił Gucio coraz spokojniej.
— Zatem już sama grzeczność i przyzwoitość wymagać zapewne będzie, żebyś ją asan odwiedził?
Popatrzył w oczy synowi pytająco.
— Chybaby to ojcu przykrość uczynić miało? — zapytał syn.
— Mnie! mnie! — ruszając ramionami, rzekł Moroz — a co to mnie ma obchodzić! Nie powiem, żebym cię do tego zachęcał i widział w tem coś bardzo zaszczytnego i miłego... prędzej się będę lękał takich stosunków, które do niczego nie prowadzą a odprowadzają od wielu rzeczy poczciwych... Ale, mój Guciu, tyranem do tego stopnia nie jestem... tyś już mężczyzna... mogę ci radzić, zabronić nie myślę. Masz prawo rozporządzać sobą, ojciec ci jest przyjacielem nie despotą... Zrobisz sobie, co uznasz właściwem.
Znasz moje zasady — dodał — najbezpieczniej jest żyć w swojem kole, a nie drapać się do tych, którym się zdaje, że łaskę nam robią, jeźli w sa-