Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tami, nie mógł dotrzymać placu... Przed oczyma jego zjawiały się poglądy i zasady tak niespodziane i poważne, że olśniony niemi, nie znajdował nic na swą obronę. W rozmowie z Galicyanami, z obywatelami Poznańskiego Księstwa, co chwila czuł się wyrzuconym z siodła, na którem spokojnie i bez zgryzoty sumienia siedział długie lata. Dziwił się, że z nienacka dowodzono mu to zacofania niezmiernego, to radykalizmu krańcowego, który sam o tem nie wiedząc, z barbarzyństwem graniczył.
Trudno jest skreślić obraz chaotyczny sporów do jakich wzmianka o ogólnych interesach Polski i zagadnieniach filozoficznych dawała powody. Podnosiły się wtedy głosy różne... Spór się wszczynał niezmierny i do niczego nie wiodący, bo każdy stał przy swojem zdaniu uparcie... Raz, słuchająca długo w milczeniu rozmawiających Ewelina, podniosła się zarumieniona, cudowna natchnieniem, które z jej oczów strumieniem blasku strzelało.
— Pozwólcie panowie — rzekła — kobiecie wrzucić słowo do zbyt dla niej może poważnej i nad siłę naszą rozmowy... I my bolejemy chorobą wieku, czemużbyśmy choć poskarżyć się nie mogły? Wszystkie te symptomy, które tak jasno widzicie... wszelkie złe pochodzi z tego, że społeczność chrześcijańska straciła swą siłę przewodnią, swojego ducha, że nie ma wiary w to, czem urosła, a nie zastąpiła jej w niczem.
Nie jesteśmy jeszcze poganami, a chrześcijanami być już przestaliśmy, niestety... Zasady zostały pokruszone... formy tylko zachowane... Spo-