Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czeństwo, przetrząsał, aby się przekonać czy bezpiecznie oglądać ją mogę. Jestem mu za to wdzięczną.
— A ja mam taką do niego odrazę, — przerwało dziewczę.
— Ale cichoż! — zbliża się — zgromiła matka.
Dorszak wcześnie zsiadł z konia i czapkę zdjął witając.
— Objechałem — rzekł — nietylko naszę ziemię, alem się puścił trochę na step i w różne znane mi zakąty, nigdzie żywej duszy. Tatarów wyciągnęli, włóczęgów ani śladu, spokojnie; mogę powiedzieć że oddawna nigdyśmy takiej ciszy i spokoju nie mieli.
— Bóg zapłać za dobrą wieść — odpowiedziała pani Zboińska — idźże waszmość odpocząć, proszę, a później pomówiemy, kiedyby się wybrać można i jak?
— Ja mam wózek lekki i konia doń nawykłego, którym wszędzie prawie przejechać można. Wózek nie trzęsie, koń spokojny, drogi przez te dni, nawet po lasach powysychały.
Janasz patrzał nie mówiąc nic. Na uboczu stał Nikita i słuchał tego opowiadania ciekawie. Miecznikowa wzięła rzecz do namysłu — a Dorszak widząc ją milczącą, poszedł na zamek.

— Aż mi się serce śmieje do tej przejażdżki po lasach i górach — poczęła szczebiotać Jadzia — co to będzie za śliczna rzecz! Co my tam za drzewa, kwiaty, zwierzęta, ptaki zobaczemy! Już i tak wiele z tych którem widziała tu, gdybym opisała u nas, toby mi nie uwierzono. A tenże krzaczek co piórami i puchem różowym kwitnie[1]? a te lilie! I w ręce klasnęła.

  1. Scompia (Perrükenbaum).