Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dorszak przechylił mu się do ucha.
— U mnie są goście.
— U was? kto?
— Baby: żona i córka wielkiego urzędnika polskiego, bogatego pana, kobiety piękne i okup być może dobry.
— Na co okup kiedy piękne! zaśmiał się Tatar, ja je sprzedam do seraju sułtana. Gdzież one?
— Gdzie — poczekajcie! ja wam je na granicę od czarnej Bałki mogę przyprowadzić. Tam zrobicie zasadzkę. Weźmiecie je jak swoje. Stu ludzi, pięćdziesięciu starczy, bronić ich nie będzie komu.
Murza słuchał zdziwiony.
— Ty chyba sam na mnie chcesz uczynić zasadzkę — rzekł — to nieprawda, ty niewierny psie, kłamiesz.
— Zdradziłem was kiedy? spytał Dorszak, żyjemy z sobą jak dobrzy przyjaciele, po sąsiedzku. A zdradziłem was nasławszy na osadę, z której nabraliście i baranów i chłopców, i kobiet i koni? A co się mnie dostało?
— Wszakżem ci twoją część zapłacił.
— Tak — jaką chcieliście, takąście mi wydzielili.... ale ja spokojny człowiek.
— O! rozśmiał się Tatar, ty dobry człowiek! o! ty człowiek spokojny. Kiedyż w Czarnej Bałce zasiąść... mów.
Dorszak się zdawał namyślać.
— Jeźli dzień będzie pogodny — za trzy dni, jeźli słota, w pierwszy dzień pogody.
Tatarowi oczy zaświeciły, w ręce zaczął klaskać: nadbiegło chłopię. Kazał podać kumysu. Siedzieli w milczeniu i pili rogowemi kubkami. Murza się namyślał. Dorszak dumał.