Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A bezpiecznież tam jechać? spytał ksiądz... Cześnikowicz stąpając z nogi na nogę, namyślał się i odchrząkiwał.
— Łgać przed J. W. panią i przed J. M. X. Przeorem najłaskawszym, u którego mój rodzony znalazł przytułek — niech mnie Matka Boska broni — rzekł powoli. To się po Sieniucie nie okaże... Zeszliśmy na psy — niema słowa, aleśmy psu oczu nie sprzedali — ale tego... Więc powiem całą prawdę.... Dorszak urwisz, a okolica — jak w pokrzywach...
Chrząknął mocniej jeszcze....
— A no, żeby dla wilka nie iść w las — to znowu, mosanie — ale tego, nie wypada... Może być termedya — może ujść na sucho... Na dwoje babka wróżyła. Człowiek się raz rodzi i raz umiera...
Miecznikowa się uśmiechnęła...
— Masz waćpan zupełną słuszność, panie Cześnikowiczu — zawołała... ja dla tego jadę właśnie, że Dorszak urwisz... boć go ztamtąd wyprzeć raz trzeba. Dziesięć lat złamanego grosza nie daje.
Cześnikowicz oczyma błysnął...
— A kutwa — ale tego, pieniędzy ma jak żyd... począł — i zkąd? Bóg jeden wie, on drugi, dyabeł trzeci... a tatar czwarty... Hm! hm!
Ruszył się bardzo żywo.
— Dokąd waćpan jedziesz panie Sieniuto? spytała Miecznikowa.
— Niby to ja? wskazując na pierś palcem, odezwał się szlachcic...
— Tak, waćpan...
— Przyjechałem brata odwiedzić, bo mi się śniło że jadł kwaśne mleko... myślałem, uchowaj Boże, czy mu się jakie nie trafiło nieszczęście... No! a zło-