Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia go na ciebie. Konsens król podpisał. Witam cię, mój Starosto.
I rzucił mu się na szyję.
Janasz padł mu do nóg.
— Panie mój, którego ojcem nazwać mogę, boś mi go zastąpił — nie czyń tego, proszę! Co mi po tem Starostwie?
— Tobie nic po niem, ale mnie, mnie trzeba, abyś je odemnie wziął. W sumieniu mi lżej będzie.
Inaczej, wieczny rozbrat!
Janasz wstał i w rękę Miecznika pocałował. Miecznik był dziwnie wesoły. Kazał nazajutrz przygotować wszystko do podróży.
Wieczór zszedł szybko. Rozebrawszy się Zboiński, ziewnął i wreszcie oświadczył, że spać się kładzie.
— Ty idź, ale jutro, mości Starosto, staw mi się tu o brzasku, abyśmy się jeszcze raz pożegnali.
Z dziwnem jakiemś uczuciem pomięszanego smutku i wesela, do domu się powlókł Janasz. Ten podarek Miecznika ciężył mu jak kamień, widział w nim ukończenie wszelkich rachunków, rodzaj tajnej zapłaty, pokwitowania się i — rozbratu.
Zboiński nie chciał być w długu, a inaczej wywdzięczyć się nie umiał.
Nazajutrz rano, gdy przyszedł do gospody, już Miecznika ludzie i konie byli gotowi, Zboiński poświstując polewkę dopijał, wesół jak dawniej, gdy przed sobą miał drogę.
— Dzień dobry, panu Staroście! — zawołał żartobliwie — a jak się tam spało z przywilejem pod poduszką?
— Nie ciekawie — rzekł Janasz w rękę go całując — bom się bał zaspać ranka.