Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Parobek i chłopak słuchający rozmowy, uszom swym nie wierzyli, a ze strachu pod okap daszku stajennego powciskali się.
Dopiero gdy już dosyć opodal był Podstarości i na moście zatętniało, co znaczyło, że zamek minął, parobek się zwolna wydobył z kryjówki.
Nikita klucze trzymając w ręku, nie śpiesząc okrążał wielkie domostwo, aby się dostać na drugie podwórze. Ciekawość i chęć posłużenia może śmiałemu Nikicie, poprowadziły za nim parobka, który obejrzawszy się ostrożnie, powlókł w jego ślady.
Odchyliwszy płot wchodził na drugi dziedziniec dworski, gdy parobek przy nim się znalazł.
Był to chłop niezdarny, zahukany znać za młodu, milczący, opalony na czerwono; włos na głowie krótko postrzyżony, czoło i twarz w fałdach cała, broda na cal odrosła, oczy małe, nos spłaszczony, wyraz wszystek zwierzęcy, ale pokorny, chytry razem i zobojętniały. Gruba koszula i spodnie go okrywały. Pas zielony je trzymał. Na nogach miał skórznie rzemykiem ściągnięte. Z pod płótna widać było pierś spaloną jak twarz, włosem porosła jak u zwierzęcia, zapadłą i pogarbioną dziwnie. Oczyma bojaźliwemi ścigał przybysza i zdawał się chcieć do niego przemówić.
— Jak wam imie? — spytał Nikita.
— Namyślał się parobek z odpowiedzią i do głowy poszedł ręką w przódy, nim się zdobył na nią.
— Hm! Parfen.
— Chcecie mi pomódz do zamku, dam na wódkę!
Chłop głową kiwnął na znak zgody i poszedł za nim. Pomoc w istocie była potrzebną, bo gdy do pierwszych drzwi przyszli i otwierać je, dobrawszy klucz, począł Nikita, zamka zardzewiałego zmódz