Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój jegomość — rzekła spokojnie — zmów pacierz, kładnij się spać — i dajmy temu pokój.
Dobranoc!
Miecznik nic nie odpowiedział, stał w oknie zadumany.
Następny dzień był smutnym i kłopotliwym jak wszystkie jutra po ucztach. Mnóstwo szkody, wielki nieład, nieskończone spory zostały po urodzinach. Gości reszta się rozjeżdżała, a gdy ostatni ruszył od ganku, Miecznik odetchnął swobodniej. Jadzia się przez cały dzień nie pokazywała, mówiła że była zmęczoną i chorą. Pod wieczór wyszła do ogródka. W rogu domu stał z rękami w tył założonemi Nikita. Podbiegła ku niemu.
— Nikita? ty wiesz, on żyje....
— E! panienko — uśmiechnął się dworak — jam o tem najdawniej wiedział, że on żyje.
Zniżył głos. — On-że przecie tu jechał najpierwej do nas, a państwo go z miasteczka odprawili w świat, żeby się nie ważył pokazywać. Ja do niego z tem jeździłem.... i pieniądze mu woziłem, ale ich wziąć nie chciał.
Jadzia zbladła dziwnie.
— Mów — odezwała się cicho — mów mi wszystko: więc ojciec i matka wiedzieli?...
— A juścić — mówił Nikita. Jak mu zakazano się tu pokazywać, poszedł w świat nieboraczysko bez grosza. I dlatego musiał tę nędzną służbę przyjąć, a cierpiał taki niedostatek, żem go spotkawszy w Lublinie, znalazł bez grosza przy duszy.
— On był w Lublinie, gdyśmy my byli.
— A był — ciągnął dalej Nikita — ale zaraz wyjechał, aby się nie narażać panu i pani.