Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w krzesełku, zadumana i smutna. W tem weszła Miecznikowa.
— Kładźże się spocząć! tak późno.
— A! matusiu, jak tu się położyć — jak tu spać, kiedy się serce krwawi! Ten człowiek, ten, którego przywiązaniu ja tak wierzyłam — ten Janasz, mógł powróciwszy z niewoli pójść się uganiać za upadlającą służbą dla majątku, nie dawszy nam nawet znaku życia!
Matka stała zamyślona przed nią, walcząc z sumieniem.
— Nie obwiniaj go — rzekła — to, co ty znajdujesz grzechem, on pewnie i ja mamy za zasługę i cnotę. Po cóż miał tu powracać, tak jakby rękę po nagrodę wyciągał? po co? gdy ty nieopatrzne dziecię, dałaś mu sto razy uczuć, że go kochasz, a ja otwarcie oświadczyłam, by nie śmiał na pańskie dziecko — oczów podnieść.
— Matko? tyś mu to mówiła? krzyknęła Jadzia, ręce łamiąc.
— Jeśli nie temi słowy — to równie jasno i wyraźnie, kończyła Miecznikowa. — Nie chcę, byś go obwiniała niesłusznie. Wiedział, że między nim a tobą jest przepaść, bo córka pana Miecznika nie mogła być żoną ubogiego sługi i sieroty.
Jadzia rozpłakawszy się, rzuciła matce na szyję.
— Matuniu droga! dziękuję ci! — a! temi słowy uspokoiłaś mnie. Tak! on nie mógł zapomnieć, on nie był niewdzięcznym, on jest, jakim był. Teraz, pozwól mi się pomodlić.
— Módl się, dziecko moje — odparła Zboińska, aby ci Bóg dał spokój i ducha i rozum, a zapomnienie przeszłości. Tak — trzeba zapomnieć.
Jadzia uściskała matkę w milczeniu i przed łóż-